na swiezo ze wsi..jeszcze rece mi sie trzesa i cala latam wystraszona..masakra..jest teraz 24.40 a wszystko zaczelo sie 23.30..1h strachu..poszlam sie kapac po zapisaniu ostatniego posta..mocze wlosy ,wyciskam resztki szamponu i mydle..i slysze jakies trzaski..mysle sasiedzi na gorze sie tluka..ale nie drugi raz jakby ktos do domu wchodzil..wylaczam prysznic i nasluchuje,dzisaz schiz na maksa..naprawde ktos probuje wlezc albo juz lazi po chace..naciagam szlafrok tylko ,kaptur na mokre wlosy i wylaze z lazienki,ciemno wszedzie a z korytarza dostrzegam swiatlo..mamy jedne drzwi,potem korytarz z gratami i wozkiem,i drugie drzwi juz do pokoju..i ktos usilnie szarpie za klamke i szarpie,sie zdygalam..nie zamykal cwierc nic,auta,mieszkania itd..ja zawsze lazlam jeszcze w nocy i zamykalam te drzwi od pokoju chociaz..raz nawet te zewnetrzne byly otwarte rano i o 10 przylecial sasiad kiedys czy cos sie nie stalo a to marek zamotany na 6 lecial na samolot i zostawil,a sasiad mowi zeby uwazac bo bylo wczesniej wlamanie na dzielni..mamy nawet alarm ktory nie jest wlaczony..no nic,mi trach gladko wchodzi w faze paniki wraz z dygotem na ciele,raz ze w szlafroku ,mokra,a w drugim pokoju maly paczuszek spi..wyczuwam tez zapach alkoholu,zaczynam sie bac nie na zarty,lapie za telefon i dzwonie do marka(a zawsze dzwonie a dzisaj dzwonilam uparcie czy zawsze bedzie odbieral ,jakby cos sie stalo..i h i d i nie odbiera ma mnie w d..bo przeciez tyle razy dzwonilam w tym dniu..panika siega zenitu,dzwonie do landorda i wlacza sie od razu sekretarka..chce na garde nie znam numeru,dzwonie do znajomych z cork ,oni tez nie czaja..mam w pokoju arka balkon z drzwiami na zamek wiec na bosaka wylecialam ,z tel w reku gadam ze znajomymi ,z placzem i nieomalze konaniem i strachem o dziecko wezcie mi cos poradzcie..zapukalam do drzwi sasiada balkonowych ale ciemno i pustka(przez reszte czasu juz myslalam ze to moze on siedzi na tym korytarzu w niecnych celach,bo chyba jak jest wozek na korytarzu to logicznym wydaje sie ze to nie czyjas wlasna chata..wracam na baze,arnoldzik sie przewraca z boku na bok,bo otwieram te cholerne drzwi i gadam z podworka coby mnie napastnik nie slyszal i dziecko sie nie obudzilo..zaraz skoncza sie srodki na koncie komorki,konana i panika juz mnie opanowala do reszty ,nie mogac utrzymac telefonu,lece z drugiej strony podworka,szukam gdzies swiatla,jest pukam,ale patrze a tam 4 facetow w dresach przez szparki w drewnianej kotarze i zwialam(pomyslam ze by mnie wzieli za glupka,i jeszcze wciagneli na chate,bo w samym szlafroku i na bosaka latam)dzwonie znowu do znajomych i mowie wezcie dzwoncie do marka,moze nie odbiera ode mnie tylko,i czekam..no ale lece po tej mokrej trawie z drugiej strony bloku i dzwonie jeszcze do 2 dzrzwi i nie otwiera niktttttttt..przerazona dzwonie za ostatnie 2 e do znajomych z cork,i on mi mowi tak gadalem przed chwila z markiem,i co,oni maja mnie za wariata chyba..z rykiem juz i bezsilnosci chlipie wez cos zrob,zadzwon na garde,pomoz mi,bo zaraz ten zamek jeszcze pusci..a tam ktos nawalony i nie wiadomo co zrobi..marek mi nie uwierzyl,znajomi tez..ale napewno trzeba zadzwonic,bo ja nie moge,jak chcesz masz tu numer 112 i dzwon..mysle sobie jak ja was nienawidze w tym momencie..z drzaca reka wystukuje nr ,myslac czy jeszcze zdolam cos z komorki wykrzesac(ale chyba za darmo jest nie wiem)i lamana angielszczyzna prosze o pomoc,i szybko,chca moj numer,nie pamietam,placze w sluchawke..zmarzly mi palce u nog i w ciemnym pokoju czekam,cisza,po okolo 10 min niesmialo zagladam przez kotare,jest garda,wchodzi do mojej chaty i wyciaga kolesia,jakiegos boba,gruby pijaczyna..ale dziwne jest to ze normalnie chodzil,jak ktos nie czai to chyba juz tarza sie tylko po ziemii i nie ma sily isc..a ten luz,nawet pamietam imie ,nazwisko i chodzil tez normalnie..pani gardzistka,wysoka postawna blondynka,weszla do pokoju i zapytala o dane,zadzwonilam do marka zeby z nim gadala(zeby nie robil ze mnie wariata,ze sobie wymyslam)pogadala..marek do mnie ze to tylko najebany koles i jutro bedzie mnie przepraszal bo mu glupio(jeszcze jaral fajki na korytarzu john player,bo pudelko puste zostawil i jakies pofrytkach smieci w wozku arka)..masakra..a ja przerazona i kazdy jakby nic sie nie stalo..ze dobrze sie wszystko skonczylo..i czasem sobie mysle ze prawdziwych przyjaciol poznaje sie w biedzie..i mi ich brak czasem..i myslalam ze marek tez taka ostoja powinien byc,ze nie powinnam sie bac nigdy..okazalo sie inaczej,zignorowal mnie totalnie i moja niemoc w takiej sytuacji..nie wiem co moglabym dodac chyba piosenke,bo to moze wiecej odda..a nie wiem jak mozna sie zrehabilitowac po czyms takim..-100 punktow..
wezme jeszcze krople bacha(kwiatowe emergency) na ten szok bo nie zasne..i pamietac zawsze o zamykaniu drzwi zewnetrznych..nienawidze takiego picia..bez granic..jeszcze peace na oknie dzisiaj przywiesilam,do marka dzwonilam zeby zawsze odbieral nawet w nocy szczegolnie bo roznie bywa..mnie ta sytuacja pokazala ze jestem panikara ,ale to nienowosc..i naprawde jestem sama w sytuacjach w ktorych sie boje..podobnie bylo w gorach..podobna bezsilnosc kiedy wszelkie sposoby zawodza..po co mi to?nie musze byc budda..nic nie musze..jestem jaka jestem..panikara..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz